Obcokrajowcy w Pekinie 老外在北京

Na dobry początek zacznę o życiu w Pekinie i tym, jak odbiór obcokrajowców się zmieniał w ostatnich latach


Pekin przeszedł dużą zmianę po igrzyskach olimpijskich w 2008 roku. Zmieniła się nie tylko infrastruktura (szklane wieżowce, kilka nowych linii metra wybudowanych w ciągu dwóch lat), ale przede wszystkim nastawienie do obcokrajowców. Moi polscy znajomi, którzy przyjeżdżają do Chin często narzekają, że ludzie na ulicy robią im zdjęcia. Czasami ktoś podejdzie do „Białego” i uprzejmie poprosi o wspólne zdjęcie (wtedy można poczuć się jak prawdziwa gwiazda Hollywood), ale bywają i tacy, którzy fotografują bez pytania „z ukrycia” (choć te ukrycie nie zawsze jest skuteczne i wszyscy wokół widzą, że robi zdjęcie). Dlaczego to robią? Z banalnych powodów - dla nich  zobaczenie kogoś z blond włosami, niebieskimi oczami i tzw. gaobizi 高鼻子, czyli dosłownie „wysokim nosem” (bo tak w Chinach mówi się o osobach z zachodnimi rysami twarzy) to niebywała atrakcja. Ale uwierzcie mi, dziesięć lat temu było to zdecydowanie bardziej zauważalne i uciążliwe.



Kiedy chodziłam do podstawówki, mieszkaliśmy z rodzicami na nowo wybudowanym osiedlu za piątym „ringiem” Pekinu. Tak naprawdę były to już obrzeża miasta – z okna naszego mieszkania był widok na ulicę, za którą była wioska. Mimo że osiedle było nowoczesne, to jego mieszkańcy kontynuowali styl życia do jakiego przywykli na wsi.  Moja mama, jasna blondynka, nie uszła uwadze innym mieszkańcom osiedla. Szczególnie na początku skupiała na sobie uwagę wielu przechodniów. Bywało tak, że szłam z mamą ulicą, a ludzie, którzy wcześniej rozmawiali stojąc w grupce, przerywali rozmowy i patrzyli na nas wytrzeszczonymi oczami, dopóki nie zniknęłyśmy im z pola widzenia. Pamiętam, jak tata żartobliwie mówił, że mama jest dla nich jak bardzo rzadki okaz w zoo – ludzie wręcz patrzą się jak na małpę. 







Czy to przeszkadzało? Na pewno irytujące jest to kiedy ciągle ktoś Cię obserwuje, bo wg niego wyglądasz ciekawie. Ale trzeba wziąć pod uwagę to, że nie było w tym nic agresywnego, ci „obserwujący” zazwyczaj byli bardzo życzliwi i chętnie nawiązywali rozmowy, gdy już przeszedł im pierwszy szok zobaczenia „laowai” 老外 (obcokrajowca). Nawet gdy mama mnie odprowadzała do szkoły, inne dzieci z mojej klasy często krzyknęły do niej „hello” czy „see you”, bo tego się nauczyły na lekcjach angielskiego. (A do niedawna panowało powszechne przekonanie, że każdy obcokrajowiec mówi po angielsku w swoim kraju.)  Jednak wkrótce sąsiedzi się przyzwyczaili i traktowali wszystkich jak swoich.


W sumie w Polsce też miałam podobne przeżycia, może spojrzenia te były bardziej dyskretne, co na pewno wynika z innych zwyczajów i różnicy kultur. Jednak do dziś pamiętam jak idąc rano po bułki w osiedlowym sklepie słyszałam szepty, że przyszła „ta Chinka,córka tego Chińczyka”, albo - gdy sąsiadka prosiła o przywiezienie kilku dużych kolorowych ręczników z Chin, bo przecież z łatwością zmieściłyby się w bagażniku naszego fiata :D



Jednak dziś w Pekinie jest zupełnie inaczej. Zagraniczni turyści są witani życzliwie, a coraz więcej Chińczyków z chęcią uczy się angielskiego. Nawet jeśli nie zanosi się na to, że będą mogli wyjechać do innego kraju w niedalekiej przyszłości, to przynajmniej chcą móc swobodnie porozmawiać z tymi "Białymi gośćmi" i dowiedzieć się jak wygląda zagraniczne życie. Tym większą radość sprawia fakt, gdy ktoś "obcy" potrafi mówić po chińsku. Choćby nawet kilka słów wystarczy, że pojawi się uśmiech na chińskich twarzach i z niecierpliwością padnie pytanie 你是哪国人?czyli "Z jakiego kraju pochodzisz?".

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

6 rad, które pomogą Ci w nauce chińskiego

Krótki poradnik savoir vivre, czyli jak się zachować w odwiedzinach u chińskich znajomych

Powrót do Chin w czasach pandemii